poniedziałek, 24 czerwca 2013

Pierwszy List


Łatwo sobie wyobrazić tornado, które z najwyższą przyjemnością odrywa dach jakiejś chałupy tylko po to, by następnie cisnąć nim w przejeżdżający samochód. Z podobną uciechą podrywa z pastwisk krowy, by następnie wirowały jak gumowa kaczuszka w wannie, z której nagle wyciągnięto korek. Takim chaosem była nadinspektor Rosemary Helland, i chociaż siedząc na plastikowym krzesełku w hali odlotów sprawiała wrażenie niezwykle spokojnej, może nawet trochę zmęczonej, to był to tylko doskonały kamuflaż. Przeglądała od niechcenia najnowszy Cosmopolitan i krzywiła się na idiotyczne zestawienia kolorów garsonek w nadchodzącym sezonie.
Pani nadinspektor była kobietą raczej niską. Miała ładną, delikatną twarz i lśniące, złotorude włosy, które zazwyczaj nosiła wysoko upięte. I chociaż dowód nie kłamał, bo zbliżała się do trzydziestu trzech lat, to w niektórych pubach wciąż pytano ją o potwierdzenie swojej dojrzałości. Miała piekielnie bystry umysł i potrafiła łączyć fakty z prędkością japońskiego pociągu ekspresowego. Zaledwie tydzień wcześniej, wraz ze swoją partnerką, Tildą Brady, rozwiązały sprawę zorganizowanej grupy przestępczej, która zajmowała się przemytem cennej ceramiki z Chin, ukrywając ją w glinianych amforach. Stwierdziła, że potrzebuje urlopu. Brała go niezwykle rzadko, ale ostatnie miesiące straszliwie dały jej w kość; nieprzespane noce, nieregularne posiłki i straszna ilość paskudnej kawy z automatu – wszystko to zamuliło jej organizm i jak sama powtarzała, nie byłaby zdolna do efektywnej pracy. Wybierała się do Europy Środkowej, po drodze zamierzała również odwiedzić rodzinę w północnej Norwegii.
Nagle z głośników na lotnisku popłynął przyjemny głos, informujący, że pasażerowie lotu do Berlina powinni zbierać się przy bramce C. Nadinspektor Helland schowała magazyn do zewnętrznej kieszeni swojej zgrabnej, kobaltowej walizki i ruszyła w stronę wspomnianej bramki. Nagle poczuła wibracje swojego telefonu komórkowego. Zmarszczyła zdziwiona brwi, ale wyciągnęła urządzenie i zerknęła na wyświetlacz. Por. Gregory Stearns.
– Helland. Zaraz wsiadam do samolotu. Wszystkie teczki glinianego przekrętu ma Brady – rozpoczęła swój słowotok i jednocześnie nerwowo zastukała obcasem w posadzkę.
– Nie chodzi o wcześniejszą sprawę. Potrzebujemy pani na miejscu – usłyszała głos Gregory’ego, który jak zwykle brzmiał niczym wystraszony księgowy pierwszego dnia w nowej pracy.
– Ale jak to? Przecież wszystko zostało załatwione, mój dwutygodniowy urlop…
– Ta sprawa potrzebuje pani natychmiast. Nie mogę udzielić wyjaśnień przez telefon – Gregory, mimo że stał wyżej stanowiskiem, zaczynał właśnie się jąkać i prosić. Nadinspektor Helland była jego jedyną nadzieją. Rosemary nadęła usta. Najpierw spojrzała w stronę bramek, potem w stronę wyjścia, aż wreszcie jej wzrok spoczął na kobaltowej walizce.
– W porządku. Łapię taksówkę i jadę. Brady jest?
– Będzie czekała u mnie; to sprawa zamknięta.


– Witam, pani inspektor – rzuciła, gdy tylko przekroczyła próg komisariatu. Tilda, wbrew słowom Gregorego, nie siedziała u niego w gabinecie, a warowała pod drzwiami. W dłoniach ściskała jakieś papiery i wyglądała na podekscytowaną.
– Dobrze, że jesteś, Rosemary. Mówię ci, z czymś takim jeszcze nigdy nie miałaś do czynienia.
Rudowłosa uniosła brew w geście uprzejmego zdziwienia i zastanowiła się nad słowami swojej partnerki. Wątpiła, by istniała jakakolwiek sprawa, różna od wszystkich, które do tej pory rozpracowały. A mimo wszystko Tildę aż roznosiło, jakby nie mogła się doczekać, by rozwiązać nową łamigłówkę. Pracowały razem od trzech lat i w tym czasie widziały naprawdę sporo świństwa, ale, o dziwo, żadne z nich nie odbiło się na Brady. Kobieta wciąż była energiczną trzydziestodwulatką, która nosiła krótkie włosy, zazwyczaj w nieładzie, i uwielbiała rzeczy… niecodzienne. Wyżej postawieni ludzie z pewnością zastanowiliby się nad nieco psychopatycznymi skłonnościami pani inspektor, ale była niegroźna. Po prostu fascynowały ją pokręcone umysły, z którymi przychodziło się im zmagać.
– I wszystko powie mi dopiero Gregory, tak? – zapytała w końcu, gdy pokonywały schody na piętro, na co Tilda pokiwała tylko głową z zapałem.
Stanęły przed drzwiami z ciemnego drewna z wytartą klamką i nadgryzioną rdzą tabliczką z nazwiskiem porucznika. Rosemary zastukała delikatnie, by po chwili usłyszeć zaproszenie. Kobiety przekroczyły próg i znalazły się w małym, zagraconym gabinecie. Gregory siedział za swoim biurkiem, prawie w całości schowany za ekranem monitora komputerowego starego typu. Stukał zawzięcie w klawiaturę. Jego oczy, ukryte za okularami o grubych szkłach i grubych oprawkach, przesuwały się szybko po pisanym tekście. Najprawdopodobniej tworzył raport. Rosemary przypomniała o swoim istnieniu chrząknięciem. Mężczyzna aż się wzdrygnął i oderwał wzrok od ekranu, a jego palce zamarły w powietrzu.
– Witam, panie. Tak, dobrze, że już jesteście…
Tilda już otwierała usta, by dać do zrozumienia, że na komisariacie siedzi od rana, ale Rosemary nie pozwoliła jej dość do słowa.
– Przepadły mi bilety i rezerwacje, oraz czeka mnie długa i męcząca rozmowa, w której wyjaśnię mojej matce, dlaczego nie przyjeżdżam do domu. Co się stało? Sprawa dotyczy kogoś z rządu, że wszystko jest tak poufne?
Gregory jakby skurczył się w sobie. Nadinspektor Helland zazwyczaj nieźle sobie z nim radziła, pesząc, niczym uczniaka. Po chwili odchrząknął i przypomniał sobie, kto jest czyim przełożonym. Rzucił okien ma monitor.
– Sprawa jest dość delikatna, bo… bo nie mamy nic. Jakby morderca wszedł i się rozpłynął.
– I to jest powód, by ściągać mnie z lotniska? Panie Stearns, mamy tutaj tabun wykwalifikowanych funkcjonariuszy. Dlaczego ja?
– Jest pani po prostu najlepsza i ufam pani bezgranicznie. To dość paskudna zbrodnia… Chciałbym zakończyć tę sprawę szybko.
Rosemary opadła na koślawe plastikowe krzesełko i westchnęła głośno. Po chwili usiadła obok niej Tilda. Gregory przesunął po blacie stołu kilka arkuszy papieru.
– To wszystko, co do tej pory mamy. Pewnie będziesz chciała pojechać na miejsce zbrodni…
– Zaraz, zaraz. Nie ma wzmianki, kto znalazł ciało? – przerwała mu Rosemary, gdy rzuciła pobieżnie okiem na tekst.
Zapanowała cisza, Tilda uparcie wpatrywała się w swoje stopy.
– Ja je znalazłem – odpowiedział po dłuższej chwili cicho Gregory.
– Obawiam się, że nie rozumiem.
– Ten zwyrodnialec zadzwonił do mnie. Nie mam pojęcia, skąd miał mój numer telefonu.
– Odpowiadając na twoje pytanie, nie, nie namierzyliśmy go. Dzwonił z budki telefonicznej na sto drugiej – rzuciła natychmiast Tilda, widząc, że Helland otwiera usta, by coś powiedzieć.
– To dlatego ja. Bo zamieszał w to bezpośrednio pana…
Porucznik pokiwał niechętnie głową.
– No dobra, widzę, że mamy ciało do obejrzenia. Brady, zbieramy się. Nie mam wozu…
– Wiem, wiem. Jesteśmy w kontakcie, panie poruczniku.
– Powodzenia.


Jechały zdezelowanym Oplem Astrą przez zatłoczone miasto, a z radia dobywały się dźwięki starego rocka. To była niepisana umowa Tildy; w jej samochodzie leciała jej muzyka. Rosemary musiała niechętnie się dostosować. Zatrzymały się w końcu w ślepej uliczce między dwoma podniszczonymi kamienicami. Tilda zaparkowała tyłem, co nigdy nie wychodziło jej tak równo, jak powinno, i wysiadły.
– Mieszkała w tak drogiej dzielnicy? Sama…? – zdziwiła się Rosemary.
– Nie jest jakaś super. To po prostu dobra lokalizacja… – Wzruszyła ramionami Brady.
– Tilda, ja wiem, ile kosztują tutaj mieszkania. Sama niedawno przeglądała ofertę.
– Nie wiemy jeszcze za wiele. Mieszkanie jest na jej babkę. Mieszkała sama, rodzice najwyraźniej to tolerowali. W przyszłym roku miała iść do szkoły średniej… Miała po prostu bliżej, niż z miasteczka, z którego pochodzi.
Ich spojrzenia się spotkały.
– Tak, w przyszłym roku miała iść do szkoły średniej. Miała piętnaście lat.
– No dobra, miejmy to już za sobą – westchnęła i weszła do klatki schodowej.
Było tam dość czysto, zważając na standardy nowojorskich budynków. Ktoś rano roznosił ulotki, bo wysypywały się z przeznaczonego na nie stojaka. W milczeniu pokonały dwa piętra. Ekipa policyjna zwinęła się godzinę temu, miały około czterdziestu minut, gdyż na prośbę Gregory’ego opóźniono wywiezienie ciała. Tilda zerwała żółtą taśmę policyjną z drzwi i nacisnęła klamkę.
Znalazły się w wąskim przedpokoju. Tilda wiedziała, gdzie muszą skierować swoje kroki. Poprowadziła Rosemary do łazienki, do której wchodziło się z małej sypialni.
– O Boże… – jęknęła nadinspektor, gdy zobaczyła ciało w wannie.
– Całkiem niezłe podsumowanie – mruknęła Tilda i sięgnęła do swoich papierów. – Nazywa się Fabia Spencer. Zgon nastąpił wczoraj we wczesnych godzinach wieczornych. Znaleziona dziś rano. Gregory otrzymał telefon o czwartej czterdzieści trzy…
– Sądzisz, że siedział z nią tak długo…?
– Wszystko na to wskazuje. Wykluczono współżycie seksualne. Zobacz, jest coś, co dziwi wszystkich. – Inspektor zbliżyła się do wanny i spojrzała ponuro na martwą dziewczynę. – Nie ma śladów walki. Żadnych zadrapań, sińców. Jest praktycznie nienaruszona. To nie było również włamanie. Drzwi i zamek są nieuszkodzone. Oknem dostać się nie mógł. Ona…
– … musiała go wpuścić – dokończyła za nią Rosemary. – To dziwne. Na pewno mieli uprawiać seks, spójrz, jak ona wygląda.
– Raczej nie poszła tak do wanny. To morderca ją ubrał. – Skrzywiła się Tilda.
– Jaka piętnastolatka ma taką bieliznę…? – zamyśliła się nadinspektor.
– Nie mamy odcisków palców, żadnych włosów, czy innych źródeł DNA. Jak zginęła?
– Najprawdopodobniej ją otruł. Jak już mówiłaś, wykluczono przemoc fizyczną.
– Przyszedł do niej z zamiarem zamordowania jej. Myślisz o tym samym, co ja? – zapytała zrezygnowała inspektor.
– Tak. Najprawdopodobniej mamy do czynienia z psychopatą.