Łatwo
sobie wyobrazić tornado, które z najwyższą przyjemnością odrywa dach jakiejś
chałupy tylko po to, by następnie cisnąć nim w przejeżdżający samochód. Z
podobną uciechą podrywa z pastwisk krowy, by następnie wirowały jak gumowa
kaczuszka w wannie, z której nagle wyciągnięto korek. Takim chaosem była nadinspektor
Rosemary Helland, i chociaż siedząc na plastikowym krzesełku w hali odlotów
sprawiała wrażenie niezwykle spokojnej, może nawet trochę zmęczonej, to był to
tylko doskonały kamuflaż. Przeglądała od niechcenia najnowszy Cosmopolitan i
krzywiła się na idiotyczne zestawienia kolorów garsonek w nadchodzącym sezonie.
Pani
nadinspektor była kobietą raczej niską. Miała ładną, delikatną twarz i lśniące,
złotorude włosy, które zazwyczaj nosiła wysoko upięte. I chociaż dowód nie
kłamał, bo zbliżała się do trzydziestu trzech lat, to w niektórych pubach wciąż
pytano ją o potwierdzenie swojej dojrzałości. Miała piekielnie bystry umysł i
potrafiła łączyć fakty z prędkością japońskiego pociągu ekspresowego. Zaledwie
tydzień wcześniej, wraz ze swoją partnerką, Tildą Brady, rozwiązały sprawę
zorganizowanej grupy przestępczej, która zajmowała się przemytem cennej
ceramiki z Chin, ukrywając ją w glinianych amforach. Stwierdziła, że potrzebuje
urlopu. Brała go niezwykle rzadko, ale ostatnie miesiące straszliwie dały jej w
kość; nieprzespane noce, nieregularne posiłki i straszna ilość paskudnej kawy z
automatu – wszystko to zamuliło jej organizm i jak sama powtarzała, nie byłaby
zdolna do efektywnej pracy. Wybierała się do Europy Środkowej, po drodze
zamierzała również odwiedzić rodzinę w północnej Norwegii.
Nagle z
głośników na lotnisku popłynął przyjemny głos, informujący, że pasażerowie lotu
do Berlina powinni zbierać się przy bramce C. Nadinspektor Helland schowała magazyn
do zewnętrznej kieszeni swojej zgrabnej, kobaltowej walizki i ruszyła w stronę
wspomnianej bramki. Nagle poczuła wibracje swojego telefonu komórkowego.
Zmarszczyła zdziwiona brwi, ale wyciągnęła urządzenie i zerknęła na
wyświetlacz. Por. Gregory Stearns.
– Helland.
Zaraz wsiadam do samolotu. Wszystkie teczki glinianego przekrętu ma Brady –
rozpoczęła swój słowotok i jednocześnie nerwowo zastukała obcasem w posadzkę.
– Nie
chodzi o wcześniejszą sprawę. Potrzebujemy pani na miejscu – usłyszała głos Gregory’ego,
który jak zwykle brzmiał niczym wystraszony księgowy pierwszego dnia w nowej
pracy.
– Ale jak
to? Przecież wszystko zostało załatwione, mój dwutygodniowy urlop…
– Ta
sprawa potrzebuje pani natychmiast. Nie mogę udzielić wyjaśnień przez telefon –
Gregory, mimo że stał wyżej stanowiskiem, zaczynał właśnie się jąkać i prosić.
Nadinspektor Helland była jego jedyną nadzieją. Rosemary nadęła usta. Najpierw
spojrzała w stronę bramek, potem w stronę wyjścia, aż wreszcie jej wzrok
spoczął na kobaltowej walizce.
– W
porządku. Łapię taksówkę i jadę. Brady jest?
– Będzie
czekała u mnie; to sprawa zamknięta.
– Witam,
pani inspektor – rzuciła, gdy tylko przekroczyła próg komisariatu. Tilda, wbrew
słowom Gregorego, nie siedziała u niego w gabinecie, a warowała pod drzwiami. W
dłoniach ściskała jakieś papiery i wyglądała na podekscytowaną.
– Dobrze,
że jesteś, Rosemary. Mówię ci, z czymś takim jeszcze nigdy nie miałaś do
czynienia.
Rudowłosa
uniosła brew w geście uprzejmego zdziwienia i zastanowiła się nad słowami
swojej partnerki. Wątpiła, by istniała jakakolwiek sprawa, różna od wszystkich,
które do tej pory rozpracowały. A mimo wszystko Tildę aż roznosiło, jakby nie
mogła się doczekać, by rozwiązać nową łamigłówkę. Pracowały razem od trzech lat
i w tym czasie widziały naprawdę sporo świństwa, ale, o dziwo, żadne z nich nie
odbiło się na Brady. Kobieta wciąż była energiczną trzydziestodwulatką, która
nosiła krótkie włosy, zazwyczaj w nieładzie, i uwielbiała rzeczy… niecodzienne.
Wyżej postawieni ludzie z pewnością zastanowiliby się nad nieco
psychopatycznymi skłonnościami pani inspektor, ale była niegroźna. Po prostu
fascynowały ją pokręcone umysły, z którymi przychodziło się im zmagać.
– I
wszystko powie mi dopiero Gregory, tak? – zapytała w końcu, gdy pokonywały
schody na piętro, na co Tilda pokiwała tylko głową z zapałem.
Stanęły
przed drzwiami z ciemnego drewna z wytartą klamką i nadgryzioną rdzą tabliczką
z nazwiskiem porucznika. Rosemary zastukała delikatnie, by po chwili usłyszeć
zaproszenie. Kobiety przekroczyły próg i znalazły się w małym, zagraconym
gabinecie. Gregory siedział za swoim biurkiem, prawie w całości schowany za
ekranem monitora komputerowego starego typu. Stukał zawzięcie w klawiaturę.
Jego oczy, ukryte za okularami o grubych szkłach i grubych oprawkach, przesuwały
się szybko po pisanym tekście. Najprawdopodobniej tworzył raport. Rosemary
przypomniała o swoim istnieniu chrząknięciem. Mężczyzna aż się wzdrygnął i
oderwał wzrok od ekranu, a jego palce zamarły w powietrzu.
– Witam,
panie. Tak, dobrze, że już jesteście…
Tilda już
otwierała usta, by dać do zrozumienia, że na komisariacie siedzi od rana, ale
Rosemary nie pozwoliła jej dość do słowa.
–
Przepadły mi bilety i rezerwacje, oraz czeka mnie długa i męcząca rozmowa, w
której wyjaśnię mojej matce, dlaczego nie przyjeżdżam do domu. Co się stało?
Sprawa dotyczy kogoś z rządu, że wszystko jest tak poufne?
Gregory
jakby skurczył się w sobie. Nadinspektor Helland zazwyczaj nieźle sobie z nim
radziła, pesząc, niczym uczniaka. Po chwili odchrząknął i przypomniał sobie,
kto jest czyim przełożonym. Rzucił okien ma monitor.
– Sprawa
jest dość delikatna, bo… bo nie mamy nic. Jakby morderca wszedł i się
rozpłynął.
– I to
jest powód, by ściągać mnie z lotniska? Panie Stearns, mamy tutaj tabun wykwalifikowanych
funkcjonariuszy. Dlaczego ja?
– Jest
pani po prostu najlepsza i ufam pani bezgranicznie. To dość paskudna zbrodnia…
Chciałbym zakończyć tę sprawę szybko.
Rosemary
opadła na koślawe plastikowe krzesełko i westchnęła głośno. Po chwili usiadła
obok niej Tilda. Gregory przesunął po blacie stołu kilka arkuszy papieru.
– To wszystko,
co do tej pory mamy. Pewnie będziesz chciała pojechać na miejsce zbrodni…
– Zaraz,
zaraz. Nie ma wzmianki, kto znalazł ciało? – przerwała mu Rosemary, gdy rzuciła
pobieżnie okiem na tekst.
Zapanowała
cisza, Tilda uparcie wpatrywała się w swoje stopy.
– Ja je
znalazłem – odpowiedział po dłuższej chwili cicho Gregory.
– Obawiam
się, że nie rozumiem.
– Ten
zwyrodnialec zadzwonił do mnie. Nie mam pojęcia, skąd miał mój numer telefonu.
– Odpowiadając
na twoje pytanie, nie, nie namierzyliśmy go. Dzwonił z budki telefonicznej na
sto drugiej – rzuciła natychmiast Tilda, widząc, że Helland otwiera usta, by
coś powiedzieć.
– To
dlatego ja. Bo zamieszał w to bezpośrednio pana…
Porucznik
pokiwał niechętnie głową.
– No
dobra, widzę, że mamy ciało do obejrzenia. Brady, zbieramy się. Nie mam wozu…
– Wiem,
wiem. Jesteśmy w kontakcie, panie poruczniku.
–
Powodzenia.
Jechały
zdezelowanym Oplem Astrą przez zatłoczone miasto, a z radia dobywały się dźwięki
starego rocka. To była niepisana umowa Tildy; w jej samochodzie leciała jej
muzyka. Rosemary musiała niechętnie się dostosować. Zatrzymały się w końcu w
ślepej uliczce między dwoma podniszczonymi kamienicami. Tilda zaparkowała
tyłem, co nigdy nie wychodziło jej tak równo, jak powinno, i wysiadły.
–
Mieszkała w tak drogiej dzielnicy? Sama…? – zdziwiła się Rosemary.
– Nie jest
jakaś super. To po prostu dobra lokalizacja… – Wzruszyła ramionami Brady.
– Tilda,
ja wiem, ile kosztują tutaj mieszkania. Sama niedawno przeglądała ofertę.
– Nie
wiemy jeszcze za wiele. Mieszkanie jest na jej babkę. Mieszkała sama, rodzice
najwyraźniej to tolerowali. W przyszłym roku miała iść do szkoły średniej…
Miała po prostu bliżej, niż z miasteczka, z którego pochodzi.
Ich
spojrzenia się spotkały.
– Tak, w
przyszłym roku miała iść do szkoły średniej. Miała piętnaście lat.
– No
dobra, miejmy to już za sobą – westchnęła i weszła do klatki schodowej.
Było tam
dość czysto, zważając na standardy nowojorskich budynków. Ktoś rano roznosił
ulotki, bo wysypywały się z przeznaczonego na nie stojaka. W milczeniu pokonały
dwa piętra. Ekipa policyjna zwinęła się godzinę temu, miały około czterdziestu
minut, gdyż na prośbę Gregory’ego opóźniono wywiezienie ciała. Tilda zerwała
żółtą taśmę policyjną z drzwi i nacisnęła klamkę.
Znalazły
się w wąskim przedpokoju. Tilda wiedziała, gdzie muszą skierować swoje kroki.
Poprowadziła Rosemary do łazienki, do której wchodziło się z małej sypialni.
– O Boże…
– jęknęła nadinspektor, gdy zobaczyła ciało w wannie.
– Całkiem
niezłe podsumowanie – mruknęła Tilda i sięgnęła do swoich papierów. – Nazywa
się Fabia Spencer. Zgon nastąpił wczoraj we wczesnych godzinach wieczornych.
Znaleziona dziś rano. Gregory otrzymał telefon o czwartej czterdzieści trzy…
– Sądzisz,
że siedział z nią tak długo…?
– Wszystko
na to wskazuje. Wykluczono współżycie seksualne. Zobacz, jest coś, co dziwi
wszystkich. – Inspektor zbliżyła się do wanny i spojrzała ponuro na martwą
dziewczynę. – Nie ma śladów walki. Żadnych zadrapań, sińców. Jest praktycznie
nienaruszona. To nie było również włamanie. Drzwi i zamek są nieuszkodzone.
Oknem dostać się nie mógł. Ona…
– …
musiała go wpuścić – dokończyła za nią Rosemary. – To dziwne. Na pewno mieli uprawiać
seks, spójrz, jak ona wygląda.
– Raczej
nie poszła tak do wanny. To morderca ją ubrał. – Skrzywiła się Tilda.
– Jaka
piętnastolatka ma taką bieliznę…? – zamyśliła się nadinspektor.
– Nie mamy
odcisków palców, żadnych włosów, czy innych źródeł DNA. Jak zginęła?
–
Najprawdopodobniej ją otruł. Jak już mówiłaś, wykluczono przemoc fizyczną.
– Przyszedł
do niej z zamiarem zamordowania jej. Myślisz o tym samym, co ja? – zapytała
zrezygnowała inspektor.
– Tak.
Najprawdopodobniej mamy do czynienia z psychopatą.